Nauki wstępne
Fragment powieści Transmigracja, która ukaże się jeszcze w tym roku nakładem wrocławskiego wydawnictwa „J”.
– It is nice to see so many free people – powiedział z uśmiechem Mistrz i stał przez chwilę lustrując bystrym okiem ludzkie zbiorowisko, nie zwracając większej uwagi na fikających tybetańskie pokłony łysych facetów w mnisich ubiorach. Dopiero po chwili zauważył w tłumie Wielką Stopę i podszedł do niego z wyciągniętymi rękami. Objęli się w niedźwiedzim uścisku. Struktura opiłków metalu, przez kilka chwil niemal idealnie oddająca obraz centrum siły i jej obrzeży, zaburzyła się i rozpadła znowu na chaotyczne ogniska. Było jasne, że to nie pora na więcej. Mistrz przyjechał, pojawił się, by nie powiedzieć – objawił – i wszyscy byli tego świadkami. Więcej miało nastąpić wieczorem, po kolacji pod zadaszeniem wokół przenośnej sceny.
Teresa w uznaniu waszej porannej pracowitości nie wykorzystała was przy zmywaniu garów z całego dnia, zaznaczając, że jak rano nie stawicie się w kuchni, to ona już wie, który to jest wasz namiot i przyjdzie was obudzić, a na początek wyjmie wam ten kij od szczotki i odepnie dwie linki ze śledzi, a potem wam nogi z dupy powyrywa. Brzmiała poważnie, wyglądała groźnie, ale dało się wyczuć, że w tych groźbach jest też coś z sympatii i zaufania. Wyszliście z kuchni na tyle wcześnie, że udało wam się zająć całkiem niezłe miejsca pod dachem zwanym gompą. Miało to o tyle znaczenie, że zaczął mżyć lekki deszcz. Zanim Mistrz rozpoczął wykład, popatrzył na zgromadzonych. Było was na oko ze trzysta, może czterysta osób stłoczonych pod dachem.
– Pozwólcie, że na początek zapytam – zaczął po angielsku, a tłumacz przełożył jego słowa – widzę wiele nowych twarzy, wielu z was jest tutaj zapewne po raz pierwszy… Musi tak być, bo zazwyczaj, kiedy tu przyjeżdżałem, bez trudu mieściliśmy się w tej gompie i zostawało sporo wolnego miejsca wewnątrz, a dzisiaj jest inaczej. – Zrobił przerwę, aby tłumacz nadążył z tłumaczeniem, po czym podjął przerwany wątek. – Domyślam się, że część z was przyjechała tutaj, bo pewnie przeczytała moją książkę Moja droga do lamów, która ukazała się w zeszłym roku. Chciałem zapytać, ilu z was jest tutaj z powodu tej książki?
W odpowiedzi podniosło się kilkadziesiąt rąk. Mistrz uniósł brwi i widać było, że jest zaskoczony.
– Jesteście szczęśliwym i mądrym narodem – powiedział Mistrz – bo czytacie książki. I myślę, że jako społeczeństwo możecie bardzo wiele osiągnąć. Naród, który czyta książki, akumuluje wiedzę, wspomaga rozwój kreatywnych postaw i wydaje na świat twórczych, wolnych ludzi. Pracujcie nad tym i nie straćcie tego. Tam, skąd przychodzę, prawie połowa ludzi nie czyta książek i to się czuje. Wierzcie mi. Dbajcie o czytanie książek, niekoniecznie moich i niekoniecznie o buddyzmie. Brawo. Brawo, Polsko!
Po ostatnich słowach, nie czekając, aż tłumacz przełoży jego słowa do końca, Mistrz symbolicznie i bezgłośnie, ale wyraźnie klasnął kilka razy w dłonie. Wziął głęboki oddech i przeszedł do wykładu, który miał być wprowadzeniem do praktyk wstępnych. Faceci w fioletowo-pomarańczowych szmatkach odeszli do swoich zajęć. Jak wyjaśnił Wielka Stopa, oni te praktyki prowadzili we własnym zakresie już od wielu tygodni i uznali, że niepotrzebne im teoretyczne wprowadzenia. Tymczasem Mistrz mówił prostym, jasnym angielskim. Ze zdziwieniem odkrywałeś, że kiedy się weszło w rytm mowy Mistrza, tłumacz wydawał się zbędny, chociaż oczywiście było to złudzenie.
– Jest ważne, żebyście zrozumieli dobrze, co do was mówię, i to przemyśleli. A ściślej rzecz ujmując, lepiej żebyście nie zrozumieli nic niż byście mieli zrozumieć mnie źle – zdania wypowiadane przez Mistrza zdawały się być znajome, tak jakby sekundę, dwie wcześniej same pojawiały się w umyśle. Zanim tłumacz nadążył, zanim mistrz dokończył, już były, zrozumiałe, jasne, przejrzyste. – Spróbujcie zrozumieć zatem dobrze, że kiedy mówimy o transmigracji, czyli wędrówce nieoświeconego umysłu od jednego wcielenia do następnego, nie mam na myśli tradycyjnie, na przykład po chrześcijańsku rozumianej duszy, jako jakiejś świadomej, wędrującej substancji, osoby, która jest czymś, kimś niezmiennym w czasie i przestrzeni. Budda poucza, że takie myślenie o sobie to iluzja, która powoduje cierpienia, wasze oraz innych czujących istot. Bowiem nie ma w istocie żadnej pojedynczej, indywidualnej, niezmiennej w czasie i przestrzeni duszy. To nie jest tak, że jeśli w poprzednim życiu byliście komarem czy słoniem albo kimś znanym, to możecie się do niego cofnąć i sobie odpamiętać tę historię. To może byłoby zabawne popatrzeć na chwilę na świat oczami słonia czy gekona, jakim byliście w poprzednim wcieleniu. Byłoby, gdyby to miało sens. Ale nie ma. I nawet gdyby to było możliwe – jest całkowicie pozbawione znaczenia. Dlatego w praktyce tego nie robimy. Nie ekscytujemy się tym, że kiedyś każdy z nas miał szansę być dowolną istotą w dowolnym czasie. To jest pusta, pozbawiona treści sensacja, która nie ma wiele wspólnego z ludzkim doświadczeniem. – Powiódł wzrokiem po zebranych, dając czas tłumaczowi na znalezienie słów. – Oczywiście, że jesteśmy wewnątrz kołowrotu ponownych wcieleń, ale to należy właściwie zrozumieć. Żeby zaistniała chmura na niebie, z której teraz siąpi deszcz, musiało się zejść razem kilka warunków. Na przykład ciśnienie atmosferyczne, wilgotność powietrza, parowanie z ziemi, prądy powietrza, nasłonecznienie. Kiedy te warunki się rozejdą – chmura przestanie istnieć, chociaż nadal będzie istniała woda, z której się składała. Ale czy komukolwiek z was przyjdzie do głowy pomysł, by badać poprzednie wcielenia wody, która przez chwilę tworzyła chmurę albo która spadła wam na głowę jako deszcz? Z człowiekiem jest o tyle inaczej niż z wodą, że może on w pewnym stopniu podejmować świadome wysiłki, aby dokonywać dobrych lub złych uczynków, podejmować praktyki, które pomogą mu rozpoznać jego stan, uwarunkowania i działać na rzecz swojej przyszłości tak, żeby podtrzymać łączność z dobrą nauką w kolejnych wcieleniach. Oczywiście, nikt z nas nie wie, co robił w poprzednich żywotach, ale z tego, że tutaj się spotkaliśmy, można wnioskować, że wszyscy mieliście jakiś kontakt z Dharmą i na tyle dobrze postępowaliście, by odrodzić się w drogocennym ludzkim ciele, co jak uczy Budda, nie jest ani łatwe, ani częste. Teraz coś zrobicie i to będzie dobre albo złe, będziecie zadawali cierpienie albo będziecie starali się okazywać współczucie, empatię, ochraniać życie, będziecie ulegali pokusom budowania jakichś fałszywych tożsamości, może będziecie gotowi za nie umrzeć albo zadać śmierć, albo będziecie rozwijali wgląd, który każe widzieć w każdej czującej istocie kogoś bliskiego, emanację tego samego, tej samej przestrzeni światła, która wydała wasze, czasowe i nietrwałe istnienie. To wszystko, co nagromadzicie w ciągu tego życia, stanie się tym, co określi warunki i okoliczności waszego odrodzenia, ponownego wcielenia, ponownego zejścia się warunków waszego zaistnienia w przyszłości. Ale zrozumcie to dobrze, między jednym a drugim wcieleniem wszystko się rozchodzi, rozjeżdża, rozpada, nie istnieje żadne „ja”, które by dalej doświadczało. Chmura znika, spada z niej deszcz, resztę wilgoci wchłania powietrze, część wsiąka w ziemię i w zależności od tego, w jakich warunkach to się dzieje, przyjmuje nową postać, niekoniecznie chmury, może na przykład kałuży, mgły albo strumienia. Dlatego wolimy nie mówić o reinkarnacji, bo ona się kojarzy z duszą, która jest rozumiana jako coś, jest takim bardziej subtelnym „ja”, czymś, co można badać, rozpatrywać, co może samo się odkryć. Mówimy o transmigracji, a nie reinkarnacji, bo chodzi o wyraźne pokazanie, że wprawdzie osobowe uczynki mają wpływ na kolejne osobowe istnienie, ale nie ma wyraźnej łączności pomiędzy jednym a drugim życiem. Często inni mistrzowie mówią, że transmigracja jest jak gra w bilard. Biała bila uderzona jest w określony sposób, pod określonym kątem, z określoną siłą, toczy się i uderza bilę czerwoną albo zieloną. Odpowiednio do energii i wektora, z jakim była uderzona biała bila, teraz ta nowa bila się toczy i ma już swoją trajektorię, swoją energię, swój wektor. Biała bila przekazała jej swoją energię, ale nie stała się nią, bo to co przeszło z jednej na drugą, to tylko energia. Tak jak mówiłem, w poprzednich żywotach musiało się wydarzyć coś, dzięki czemu każdy z was posiadł drogocenne ludzkie ciało, dzięki czemu poznał nauki i dzisiaj stoi przed wyborem. Każdy z was może praktykować Dharmę i zacząć rozumieć swój stan, wyjść poza ten wielki stół bilardowy albo po prostu zacząć się lepiej na nim orientować niż być tylko popychanym to tu, to tam. Dzięki Dharmie macie szansę stać się świadomymi bilami, które do pewnego stopnia są w stanie wpłynąć na to, jakim torem potoczą się po stole i jaką energię przekażą dalej. Powinniście zrozumieć, że nie dostaniemy z powrotem żadnej chwili, którą się nie cieszyliśmy. Nie będziemy mogli pójść do żadnego biura, złożyć reklamacji i dostać kilku dodatkowych lat do przeżycia jak w jednej z książek Sartre’a. Każdy nasz dzień jest pierwszym dniem reszty naszego życia. Dlatego naprawdę musimy zadbać o to, żeby wszystkie nasze dni były dobre.
Deszcz wyraźnie przybrał na sile, gdzieś błysnęło, odruchowo zacząłeś liczyć sekundy, wyszło na to, że piorun uderzył jakieś dwa kilometry od parku, ale był donośny, przetoczył się po niebie, jakby ktoś przesuwał z trudem wielki, poniemiecki mebel po wypaczonych deskach podłogi w starym domu przy ulicy Cichej. Spojrzeliście po sobie z Krzywym, Szamanem, Zacharem i Szubertem. Śpiwory i ważniejsze rzeczy były w części sypialnej, ale plecaki stały w przedsionku, wprost na gołej ziemi. Inaczej się nie dało tego ułożyć, śpiąc w pięć osób w namiocie czteroosobowym. Nad sypialnią zaś był tylko lichej jakości brezent w łowickie pasy. Nikt z was niczego nie powiedział, ale tak jakby objawiła się wam istota umysłu. Wszyscy byliście teraz tymi plecakami pod łowickim brezentem na gołej ziemi i trochę drżeliście wewnętrznie.
– Jeżeli o coś mi chodzi dzisiaj – kontynuował Mistrz, a spoglądał dziwnie w waszą stronę, stłoczonych po lewej stronie zadaszenia – to żebyście z dzisiejszego wieczora zapamiętali coś więcej niż to, że zamókł wam namiot, że być może plecaki i ich zawartość będzie jutro rano do suszenia. Proponuję, żebyście przemyśleli poważnie swoje życie i swoje doświadczenie, szczególnie początkujący. Nie mówię wam – uwierzcie, bo mam rację, bo jestem guru. Albo uwierzcie – bo jak nie, to mój Bóg strasznie się zemści. Mówię wam tylko, żebyście wszystko dobrze rozważyli, zanim zdecydujecie się podjąć pierwsze praktyki. I bądźcie czujni, uważni, sprawdzajcie sami siebie i wszystkich innych względem tego, co mówią i co czynią. Jeżeli was za bardzo obłaskawiają – nie wierzcie. Ale jeżeli was za bardzo straszą – to także im nie wierzcie. Nie mówię wam – idźcie tą drogą lub inną, zostańcie buddystami albo protestantami. To wasz wolny wybór i ja was nie będę do tego namawiał. Jeżeli tutaj się spotkaliśmy, to pewnie z jakiegoś powodu, ale nie upieram się, że już dzisiaj zaraz coś musi z tego wyniknąć wiążącego dla tego i kolejnych żywotów. To bardzo dobrze was wszystkich tutaj widzieć, bardzo się z tego cieszę, ale jesteście wolni i sami musicie zdecydować, czy to co wam przekazuję, trafia do was i czy buddyzm jest dla was. Jeżeli macie jakieś wątpliwości, których nie potrafię wam rozwiać, lepiej rozstańmy się w przyjaźni i życzliwości.
Spojrzeliście znowu po sobie, nie wymieniając ani słowa, ale było jasne, że tak jak szybko wasze umysły tam powędrowały, tak szybko powróciły z przedsionka w łowickie pasy. Tymczasem wykład powoli dobiegał końca. Przyszła kolej na pytania, na które Mistrz odpowiadał wytrwale kolejną godzinę, aż wreszcie zaprosił tych, którzy czują się gotowi do medytacji. Instrukcja do wizualizacji wydawała ci się groteskowo zagmatwana, skomplikowana i szczegółowa. Nie było sposobu, aby spamiętać wszystkie elementy wyobrażenia. Po kilku minutach poddałeś się i po prostu siedziałeś z zamkniętymi oczyma, słuchając słów instrukcji, nie myśląc zupełnie o niczym, nikim i lekceważąc kolejne polecenia.
– Jeżeli ktoś z was nie jest w stanie z jakichś względów za mną nadążyć – tym samym, jednostajnym głosem powiedział Mistrz po podaniu ostatniej części instrukcji – zupełnie się tym nie przejmujcie. Chwila świadomego, swobodnego spoczynku umysłu jest warta o wiele więcej, niż gdyby wasz umysł poruszał się teraz w męczącym biegu od szczegółu do szczegółu wizualizacji i wpadał w nerwicę, bo nie jest w stanie nad wszystkim zapanować. Umysł nie ma panować. Ma się ujawniać. Nic więcej. Jeżeli wizualizacja wam w tym pomaga, to dobrze, jeżeli nie, po prostu rozluźnijcie myśli i pozostańcie w tym stanie.
Po medytacji zakończonej tybetańskimi śpiewami, których prawie nikt nie rozumiał, poza wąską grupą jako tako już zaprawioną w praktyce, kolejni początkujący podchodzili do Mistrza, a Mistrz udzielał błogosławieństwa, na pamiątkę wręczając rzemyk lub nitkę do zawiązania na szyi, informując, że dobrze by było, aby supełek spoczywał na kręgosłupie. Potem patrzył chwilę w oczy adepta i mówił imię, jakie nadaje początkującemu.
– Mistrz sam wie, jakie komu nadać imię, dokonuje intuicyjnego wglądu w kilka sekund i dopasowuje imię do adepta – wyjaśniał tego popołudnia Wielka Stopa. – Ale nie przejmujcie się tym zbytnio. To nie imię ma decydujące znaczenie.
W kolejce oczekujących jakoś rozdzieliliście się i już nie byliście razem. Każdy wracał na swoje miejsce w uroczystej ciszy z karteczką, na której z jednej strony widniało jedno z tybetańskich przedstawień emanacji Buddy, a z drugiej były wypisane: data, miejsce oraz imię.
– No i co tam dostaliście? – zapytał Wielka Stopa, kiedy znowu zebraliście się w jednym miejscu. Wielki namiot powoli pustoszał, Mistrz zaś już jedną nogą zszedł nawet z podwyższenia, zatrzymywany ciągle przez kolejne osoby, które chciały coś mu przypomnieć, zapytać, poprosić o szczególne błogosławieństwo.
– Ja mam… Karma Tashi Dorjee – powiedziałeś z dumą.
– To znaczy Posłaniec Pioruna Szczęśliwości według jednej wersji albo po prostu Diament szczęścia według innej – odpowiedział z uśmiechem Wielka Stopa.
– Kurde – zasępił się Szubert nad swoim karteluszkiem – ja też mam Karma Tashi Dorjee…
Na to Zachar, Szaman i Krzywy spojrzeli w swoje kartki, potem na siebie, a potem na ciebie i Szuberta, i wreszcie na Wielką Stopę, ale ten był niewzruszenie spokojny i uśmiechnięty.
– Widać Mistrz dostrzegł w każdym z was z osobna bardzo podobny potencjał oświecenia – odpowiedział niezmieszany, widząc waszą konsternację. Kilkanaście minut później, kiedy z trudem mościliście się do snu w namiocie, który o dziwo pozostał wewnątrz suchy, Krzywy burknął tylko:
– Pewnie, kurwa, wszyscy dostali to samo imię, bo Mistrzowi nie chciało się za wiele wglądać intuicyjnie. Jak, kurwa, wróżka cyganka, każdemu wróży zmiany, szczęście i podróż – zawsze się coś z tego spełni. Karma Tashi srasi. Albo wcale tak nie zna dobrze tybetańskich imion i nawet nie chce mu się zeszyciku prowadzić, żeby się nie powtarzały za często.
– Skąd wiesz, może akurat ma taki zeszycik, tylko nie wiedział, że się znamy i źle wyliczył algorytm – powiedział Szaman i ziewnął potężnie. – Pewnie dawał to samo imię co trzy, pięć, siedem osób i tak przypadkiem padło na nas Karma „coś tam, coś tam”.
– Karma srama – wycedził ze złością Krzywy, próbując zapiąć zamek watowanego śpiwora Polsportu.
(…)
Plaża_ciemnia dziękuje serdecznie Wydawnictwu oraz Autorowi za możliwość publikacji.