Ten wieczór poetycko-jazzowy w klubie Vortex na Dalston był reklamowany jako „Penny Rimbaud i przyjaciele”. Penny Rimbaud to człowiek-instytucja brytyjskiej kontrkultury. Sławę i kultowy status zawdzięcza przede wszystkim anarchistycznemu zespołowi Crass, którego był założycielem, perkusistą i ideologiem. Wcześniej jednak był już znanym aktywistą, między innymi współzałożycielem Stonehenge Free Festival w 1972 roku. Po rozpadzie Crass w 1984 roku poświęcił się pisaniu, a od 15 lat także występuje jako poeta performatywny. I w takim charakterze wystąpił w czerwcowy wieczór, przedstawiając swój nowy poemat. Przed nim zaprezentowała się znana również z Crass, Eve Libertine z towarzyszącymi muzykami, jednak dźwięki fletu i fortepianu w połączeniu z wątpliwej jakości trelami i wyciem pani Libertine przypominały jakiś grafomański występ „poetycki” z czasów PRL-owskich akademii „ku czci”. Do zapomnienia. Co innego Penny Rimbaud, który przedstawił długi poemat pod tytułem „Arthur Rimbaud in Verdun”, zapowiadając skromnie, że na twórczości Francuza się zupełnie nie zna. Początkowo – jak opowiadał – chciał napisać wiersz, który przedstawia Rimbauda w dzisiejszych czasach w Londynie, ale jakby na przekór, wrzucił postać poety w sam środek bitwy pod Verdun w 1916 roku. Towarzyszyli mu trzej (!) saksofoniści, w tym filar współczesnej awangardy jazzowej, Evan Parker. Mimo swoich 75 już lat na karku, Penny nadal jest żywiołowy i ekspresyjny, a sam poemat, pełen wykrzyknień i opisów okropności wojny został przez niego zaprezentowany mistrzowsko. Mam nadzieję, że pojawi się w wersji drukowanej w którejś z jego kolejnych książek.
Chociaż poszedłem do księgarni Foylesa po zupełnie inne, z góry upatrzone książki, wpadła mi w ręce niewiarygodnie ciekawa – z racji tematyki, bo po raz pierwszy zobaczyłem ją przypadkiem właśnie w księgarni – antologia zatytułowana „Common People. An Anthology of Working Class Writers”. Nie byłoby być może w tym nic dziwnego, gdyby to była antologia z lat 60. czy 70. Jednak antologia „Common People” (pamiętacie ironiczny kawałek Pulp?) ukazała się w maju 2019 roku i dotyczy literatury najnowszej. Jest to zaskakująca publikacja, gdyż od kilku dekad klasa pracująca – nawet w Wielkiej Brytanii, która ma długie i silne tradycje ruchów robotniczych – zniknęła z publicznego dyskursu, między innymi także przez klasowe przegrupowanie. Likwidacja przemysłu ciężkiego w latach 80. pociągnęła za sobą kryzys starej klasy pracującej, której kolejne pokolenia rozpoczynały już pracę w usługach. Zwolnione miejsce zajęli głównie imigranci z Azji i Afryki, a ostatnimi laty z Unii Europejskiej. Etos klasy robotniczej wrócił przy okazji kampanii Partii Pracy pod przewodnictwem Jeremy’ego Corbyna przed wyborami roku 2017 (1). Wydawnictwo Unbound poszło więc za ciosem i wzorem np. Angry Young Men z lat 50. zebrało trzydziestu trzech autorów pochodzących z – wciąż jednak istniejącej – klasy robotniczej, aby spróbować odpowiedzieć na pytanie jak odzyskać i jak zredefiniować współczesną brytyjską working-class. Przy okazji trzeba też dodać, że Unbound jest dosyć sporym, ale jednak crowdfundingowym wydawnictwem. Na zbiór składają się opowiadania, reportaże, wspomnienia, eseje i wiersze, które są głosem generation austerity (2), kruszącej się klasy robotniczej walczącej o godność w gentryfikującej się Brytanii i kredytowej erze cyfrowego kapitalizmu – nazwanego przez MacKenzie Wark w najnowszej książce „Capital Is Dead. Is This Something Worse?”, kapitalizmem wektoralistycznym (3). Ponieważ w erze neoliberalizmu klasa pracująca została wypchnięta z debaty publicznej i na siłę zmarginalizowana przez spin doctorów współczesnego wolnego rynku (no bo przecież to przeżytek socjalizmu i kapitalizmu fordowskiego!), nie znaczy to, że przestała istnieć i nie ma już nic do powiedzenia. Sytuacja właściwie identyczna, jak i w Polsce. Corbynowska „generalna mobilizacja klas pracujących” przeciwko Torysom w przedostatnich wyborach, odkurzyła właściwie nawet sam termin, working-class, który mogłoby się zdawać, odszedł już w zapomnienie, przynajmniej w mediach publicznych, a samotnym wojownikiem na placu boju był już tylko Ken Loach. Z wielu tekstów w antologii ciężko ocenić ten wybór w jednym czy dwóch zdaniach. Wybiorę te, które zwróciły moją uwagę, a jednym z nich są wspomnienia zatytułowane „Little Boxes” (od hitu Pete’a Seegera z 1963 roku) Stuarta Maconie. Opowiada on o swoim dzieciństwie i latach młodzieńczych w Wigan, spędzonych na jednym z tysięcy brytyjskich council estates – blokowisk. Jedną z moich ulubionych „dziedzin” od kiedy mieszkam w Wielkiej Brytanii, są moje prywatne badania dotyczące właśnie dawnej i obecnej kondycji lokalnej klasy robotniczej w zestawieniu z analogicznymi warunkami w Europie Środkowej. Często wychodzi na jaw, że polskie – czy też środkowoeuropejskie – postrzeganie Brytanii całościowo, jako jednorodnego organizmu będącego jednym z najbogatszych państw na świecie, jest zniekształcone przez swego rodzaju „propagandę sukcesu” pompowaną przez kampanie telewizyjne i prasowe, trzymające w szachu całe, a angielskie w szczególności, mass media. Owszem, gdyby pewien Polak z PRL stanął w 1975 roku na Piccadilly Circus i zobaczył wielkie neony Coca-Coli, być może uległ by złudzeniu, że jest w kapitalistycznym raju na Ziemi. Gdyby jednak wyjechał poza Londyn oraz tzw. home counties, czyli hrabstwa otaczające stolicę, i zagłębił się w życie codzienne nawet nie tradycyjnych miejskich bastionów working-class jak Birmingham, Manchester czy Liverpool, ale w życie poszczególnych pomniejszych miast, a nawet wsi, jak i całych hrabstw (jak np. dawny górniczy region Yorkshire, z wygrywającym co roku rankingi na „największe zadupie UK” miastem Kingston upon Hull), wyszłoby szybko na jaw, że warunki życia nie tylko nie przewyższały standardem środkowoeuropejskich, ale często stały o kilka poziomów niżej. Właściwie tylko klasowa solidarność oraz typowo brytyjska, robotnicza uprzejmość, a także charakterystyczny dla wszystkich wyspiarskich społeczności instynkt ochrony i przetrwania grupy powodowały, że życie mogło być może trochę bardziej znośniejsze.
Spóźniam się. Jak zwykle. Zawsze się spóźniam. Ale tym razem spóźniam się tylko 2 minuty. Na londyńskich ulicach East Endu deszczowo i zimno, a w salce sklepu Rough Trade gorąco i głośno. Oni już grają. Oni, to znaczy trzech spoconych facetów w żonobijkach: jeden dmie w saksofon z całej siły, drugi wygląda jak młody Ginger Baker i tak samo rąbie w bębny, a brodacz przy samplerze Rolanda wykonuje jakiś balet moskiewski – to The Comet is Coming, kolejny projekt Shabaki Hutchingsa z Sons of Kemet. Spodziewałem się plumkającego psychedelicznego spiritual jazzu znanego z płyt, a ze sceny słyszę co najmniej jazzową wersję Shellaca. Chociaż nie. Przez podobieństwo perkusisty nasuwa mi się Cream. Punkowa energia, free solówki Hutchingsa i dzikie bębnienie – tak w skrócie można opisać Nadchodzącą Kometę, która między innymi dzięki grze Króla Shabaki, jak go tutaj się określa (i on sam siebie również), jest częścią brytyjskiej, choć głównie londyńskiej eksplozji jazzowej. Można powiedzieć – nareszcie! Londyn nigdy jazzem nie stał, chociaż już w 1919 roku stolicę podbiła dowodzona przez Willa Mariona Cooka słynna Southern Syncopated Orchestra złożona z kilkudziesięciu (!) muzyków pochodzących głównie z USA, ale także z odległego Barbadosu, Gujany, Ghany czy wyspy Antigua. Występowali nawet Royal Albert Hall, a także przed obliczem przyszłego króla Edwarda VIII w Buckingham Palace. Niestety, tragedia przerwała tę passę sukcesów – w październiku 1921 roku kilkoro muzyków zginęło w katastrofie statku płynącego ze Szkocji do Irlandii podczas tournée. Część z członków orkiestry osiadła w południowym Londynie, ale o tych czarnoskórych muzykach i ich krewnych wspomina się dziś rzadko, skupiając się głównie na tzw. Windrush Generation, czyli emigracji z Jamajki w latach 40. i 50. ubiegłego wieku. Tymczasem dzisiejszy współczesny londyński jazz (którego puryści jazzowi zapewne nie nazwą nawet jazzem) wywodzi się właśnie z biednych dzielnic południowego i południowo-wschodniego Londynu, w którym wychowali się obecni muzycy, i właśnie w klubach Lambeth, Brixton, Deptford i Southwark stawiali pierwsze kroki. Mówi się, że wszystko zaczęło się jeszcze na początku XXI wieku na Portobello Road na Notting Hill, a nawet wcześniej, w 1991 roku za sprawą kolektywu muzycznego i organizacji non-profit Tomorrow’s Warriors, która od lat zapewnia młodym ludziom z różnych środowisk społecznych bezpłatne szkolenia muzyczne na wysokim poziomie, ze szczególnym uwzględnieniem BAME (skrót od ‘Black, Asian and Minority Ethnic’) i kobiet-muzyków. Nubya Garcia, Joe Armon-Jones, Moses Boyd, Shabaka Hutchings, Zara McFarlane, Ezra Collective, Kokoroko, The Comet is Coming, Nerija czy osławiona ubiegłoroczną płytą roku w “The Wire” grupa Sons of Kemet to tylko początek tej, moim zdaniem, wzbierającej dopiero fali nowego jazzu. I temu ekscytującemu tematowi poświęcę więcej miejsca w następnej części serii „Z archiwów”.
Na koniec jeszcze tylko krótko chciałbym odnotować skromną, ale niezwykle ciekawą publikację wydawnictwa Tangerine Press, a mianowicie nowe wydanie „Blade Runner: A Movie” Williama S. Burroughsa. Tak, słynny film Ridleya Scotta nosi tytuł zaczerpnięty ze scenariusza właśnie Burroughsa, a nie jak oficjalnie wszyscy wiemy z książki Philipa K. Dicka „Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?”. O pokręconych losach tego projektu, jak i o innych literackich wydarzeniach z Londynu również w następnym odcinku.
Jacek Żebrowski
Przypisy:
(1) Mimo tej mobilizacji kolejne wybory w roku 2019 Partia Pracy niespodziewanie fatalnie przegrała.
(2) W jednym słowie austerity zawiera się szerokie znaczenie. Nie oznacza to dosłownie ‘biedy’, bo to określa słowo poverty (w sensie: ‘ubóstwo’). Austerity opisuje się jako trudną sytuację ekonomiczną klas niższych – także dolnych warstw klasy średniej – wywołaną „programami oszczędnościowymi” rządu, a tak naprawdę odcinaniem służb publicznych od państwowego finansowania, kiedyś będącego dobrem wspólnym.
(3) https://www.versobooks.com/books/3056-capital-is-dead
Poprzednie części „Z archiwów” dostępne są w internetowym magazynie „INTER”.
Jacek Żebrowski (ur. 1979) – pisze eseje i krótkie formy prozatorskie. Współredaktor zine’a „Papier w dole”. Mieszka w Londynie.