Podziękowania dla Oscara Scroccaro

Mont Saint-Martin
Historia z panem Oskarem zaprowadziła mnie na górę św. Marcina, gdzie władze Longwy otworzyły nowy posterunek policji (niestety nie udało mi się zobaczyć po drodze średniowiecznego kościółka). W przestronnym foyer miałam en face plecy siedzącego na wózku sparaliżowanego L., szybę, twarz pana „L’accueil” za nią, automat na napoje, afisz z zaginionymi (w tym dwoma pięciolatkami) i kącik z broszurami. Zanosiło się na czekanie. Brałam do rąk kolejno wszystkie zadrukowane papiery: Le Musée des Fers à Repasser (Muzeum Żelazek i Prasowania), stop djihadisme (f), pomoc ofiarom wypadków drogowych, gwiazda Vaubana-Longwy – nowe spécialité pâtisserie, kruche ciasteczko w kształcie planu miejscowej twierdzy. Sześcioramienna gwiazda ozdobiona była mirabelką, symbolem dostatku Lotaryngii. Za wielkim oknem resztki wielkiego bassin minier et métallurgique de Longwy (Meurthe-et Moselle). Wymieniano dachy dwóm halom.

Spacerując po holu podchodziłam do L., próbując rozwiązać problemy językowe, które rodziły się w miarę czytania ulotek. Związane były z pojęciem duszy u żelazek. Przy okazji L. dowiedział się o duszy wiolonczeli mojej córki, którą przykleiłam do pleców instrumentu (zrozumie to tylko ten, komu ten kołek zbyt często się przewracał w chińskim pudle). L. znał jedynie duszę i pojęcie „wysokość duszy” stalowych belek, w profilach o przekrojach w kształcie liter I (z szeryfami), H, U. W liternictwie dusza tych liter jest światłem, powiedziałam. Pięknie wyczułeś grę świateł, kiedy pisałeś ustami i pędzlem.

L. posmutniał, kaligrafia (z którą radził sobie wspaniale) nie była prostym zadaniem dla sparaliżowanego chłopaka. Pod ochronnym płaszczem św. Marcina poznawaliśmy techniki prasowania: lissage, pressage, plissage, calandrage, ballonnage i inne. Skąd w Longwy tak wielka kolekcja żelazek? L.: ponoć ludzie sami znosili zużyte.

W sprawie podłożenia ognia?
Zostaliśmy zaprowadzeni przez policjantkę do labiryntu korytarzy, mijając od czasu do czasu freski przedstawiające personifikacje rewolucyjnych haseł. Wolność była szarą kobietą.
– Może to ten sam graficiarz, który robił twój Paryż w salonie? Zapytałam L.
– Nie. Ten tu miał zbyt sztywną rękę.
– Proszę usiąść, nie obawiać się. Butla na moim biurku zawiera silny środek antybakteryjny, po każdym gościu myję to krzesło. Niektórzy bywają bardzo brudni, muszę robić czasem dłuższe przerwy, stąd opóźnienie. Panią poproszę o dowód tożsamości. Urodzona w Tiszi? Poloń?

.

Rue Jules Ferry
Pan Oskar stał z siekierą na chodniku, przed drzwiami swojego garażu.
– Ostrzy pan na nowe dzieło? Bardzo mi przykro z powodu podpalenia rzeźb i kabany.
– Dziękuję za ratunek. Policja znalazła pani adres dzięki burmistrzowi. Wiedzieli, gdzie mieszka pan L. i jego opiekunka.
– Przyszłam do leśnej czytelni, kiedy ostatnie, palące się belki spadały na stos popiołu. Otoczyła mnie banda podrostków, zabronili dzwonić do straży pożarnej. Mogłam jedynie zawiadomić osobiście pana, ale mnie śledzili.
– Podpalili od książek. Nie mogło być inaczej.
– Widziałam rozrzucone po polanie resztki spalonych okładek. Przyjechałam tu z Lublina z powodu podobnej sytuacji w instytucji kultury tzw. wysokiej. Tam to ja miałam za zadanie zniszczenie. Ci tutaj, dlaczego to robią, jak pan myśli?
– Z powodu pustki. Boją się przekazu, który mógłby coś zmienić. Oni nie istnieją, oni konsumują. Czują zagrożenie w każdej innej idei. Mają naturę skorpiona z afrykańskiej bajki, który prosi żabę o transport na plecach przez wodę, a jednak, kiedy wszedł na nią, wbił jej szczypce w kręgosłup. Bo taka natura skorpiona, pisał o tym Axel Kahn. Była książka w biblioteczce Sentier Nature. Używają wszystkiego (książek jedynie na podpałkę), co tam zrobiłem, potem niszczą. To trwa już kilka lat. Dlatego postanowiłem zrobić nową czytelnię. Wystarczy mi do tego stara siekiera i poprzewracane drzewa. Wyrzeźbię tam swoich czytelników.
– Nie przyniosę już tam książek, wracam do dzieci, do Polski. Chciałabym napisać o spotkaniu z panem, jeśli pan pozwoli.
– Oczywiście, proszę mówić, co tu się dzieje. Walka dwóch światów.
– Pomyśleć, rozmawiamy o tym na ulicy Ferry’ego. Pominąwszy jego kolonialne zapędy, dużo zrobił dla upowszechnienia edukacji.
– Zmarł sparaliżowany z dwoma kulami w ciele.
– Skąd bierze pan siły? Tak spokojnie buduje pan dalej.
– Byłem kolejarzem. Latami prowadziłem pociąg:

Longwy, Nancy, Luksemburg, Metz,
Metz, Luksemburg, Nancy, Longwy
(trzeba wrócić, pani wie).

.

– Zaczęło mi coś rosnąć na plecach – pan Oskar odwrócił się, pokazał ręką łopatkę. – Rak, zjadał kość, wszystkie kości, ledwo chodziłem, bolało przy każdym ruchu. W szpitalu człowiek ma różne myśli. Po operacji, kiedy już byłem w domu, poszedłem do ogrodu. Dotknąłem ziemi, trawy, gałęzi. Przez ten dotyk wracało życie. Założyłem ul, potem drugi, kolejne. Widziała pani, pszczół na szczęście nie ruszają. Zacząłem sprzątać dzikie wysypisko śmieci, na polanie pod miasteczkiem. Brałem do rąk przedmioty, które przestały pełnić przeznaczone sobie funkcje. Rowery ograbione z kół, kierownic, siodełek. Podniosłem ramę, powiedziałem: ramo rowerowa wstań z martwych i zawiesiłem na drzewie. Potem drugą, żeby pierwszej nie było smutno. Po latach powstało Rowerowe drzewo. Zasadziłem obok gruszę, żeby obwieszony samotnik nie wpadł w melancholię. Grusza dała mnóstwo owoców w tym roku, stary dobry gatunek klapsów.
– Tak, kosztowałam. Pyszne. Moi dziadkowie mieli takie gruszki, ale drzewo było wysokie i owoce spadały w większości na dach domu, zabranego zresztą przez komunistów. U pana owoce na wyciągnięcie ręki. Obok szara reneta, pyszne jabłka, jak z polskiego, starego sadu. Rysując pana rzeźby, podejrzewałam pana o czerpanie inspiracji ze szkoły nowojorskiej. Jednak jedząc pana renety i klapsy, myślałam, że nic o panu nie wiem.
– Jestem samoukiem, czerpię inspirację jedynie z natury. Widziała pani gigantycznego pająka? Uniosłem nad ziemią korzeń. Znalazła pani konia?
– Tak, rysowałam. Jest piękny, ciekawszy od londyńskiego. Połączone kawałki drewna, proste i genialne.
– Tam w nocy, w lecie o pełni księżyca spotykamy się czytając książki. Przychodzi grupa ludzi ze swoimi lekturami.

Tekst i fotografie: Małgorzata Skałbania

.

.

.
.

Małgorzata Skałbania
malarka, poetka. Urodziła się w 1965 roku w Tychach. Studiowała malarstwo w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Pięknych w Gdańsku oraz na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie (dyplom u prof. Jerzego Nowosielskiego). Odbyła staż w De Christelijke Academie voor Beeldende Kunsten w Kampen. Zatrudniona jako plastyczka w lubelskim Teatrze Dramatycznym im. Osterwy, sprzeciwiała się niszczeniu książek, traktowanych jako materiał do scenografii w jednym ze spektakli. Swoje teksty publikuje w kraju i za granicą.