I
Do 24 lutego nie dzieje się właściwie nic. Siedzę w domu i piszę. Pracuję nad prozą. 24 ma się odbyć drugi open mic i akurat wybucha wojna. Do południa czujemy się całkiem zwyczajnie. Pod wieczór snujemy się ulicami, jakby zaraz miał się skończyć świat. Stajemy i gromadzimy się pod pręgierzem. Wysłuchujemy ukraińskiego hymnu. Przemówienia prezydenta miasta. Stoimy z wyciągniętymi telefonami, przekonani, że za kilka tygodni przyjdzie nasza kolej. To dosyć ciekawe. Taka zmiana perspektywy. Reorientacja i przetasowanie. Stan, który znamy jedynie z książek i filmów. Kilka godzin później czytamy wiersze, które choćby w najmniejszy sposób nawiązują do wojny lub śmierci. Czujemy się bardzo cnotliwi. Potem idziemy pić. Po kilku godzinach słownej szamotaniny z B., dostaję kopa w dupę i zawijam się taksówką do Obornik.

Początek marca to TVN24, fb i domorośli generałowie analizujący każdy ruch rosyjskiej armii. Propaganda obu stron stoi na najwyższym poziomie, chaos informacyjny jest na miarę Covida. Covid przestał obowiązywać. Pandemia została przezwyciężona i wszyscy wspieramy Ukrainę. Dodajemy flagę do profilu, banujemy rosyjską literaturę, wykluczamy sportowców.

Każdego wieczoru udaję się na dwugodzinny spacer, kończący się wizytą w sklepie monopolowym. Gdy wchodzę do domu, mój [—-] siedzi przed telewizorem i wypluwa serię przekleństw w twarz Putina. TY KURWO! CHUJU! POPIERDOLONY! JEBANY W DUPĘ! CHUJU! KURWO! SZMATO! Mój [—-] ma bardzo ubogi repertuar i wygląda na to, że zaczął się odklejać. Jest złożony z lęku. Wszyscy jesteśmy. Przez kilka dni rozważam zapisanie się do wolontariatu. Potem decyduję się na ciąg alkoholowy.

II
Siedzimy w barze pod nasypem. Ja, mój wydawca, poeta S. i jakieś moczymordy. Pijemy i rozmawiamy o wojnie. Koło północy mój wydawca wychodzi, kieruje się w stronę dworca i usiłuje wrócić do domu. Jego pociąg nie przyjeżdża, więc zabieram go taksówką do Obornik. Nazajutrz mamy w planach redakcję. Dwa dni później mamy gotową książkę.

U moich starych napięcie narasta. Któregoś wieczoru nie wytrzymuję, każę ojczymowi spierdalać, on rzuca mną o posadzkę, a matka chce dzwonić na policję. Z B. też nie układa się najlepiej. Obecnie chyba nie jesteśmy razem. Zresztą, kto by to pamiętał. Na wypadek, gdyby chaosu było zbyt mało, pod koniec miesiąca mamy wznowić redakcję jej książki, nad którą siedzimy już od roku. Kilka godzin wcześniej siedzę w barze pod nasypem i próbuję opchnąć Patronite’a mojemu staremu kumplowi. Mój stary kumpel to pedofil, a Patronite’a kazał mi założyć wydawca. Tak czy inaczej, zanim dojdę do pracy B., wchodzimy do stripclubu na rynku, wypijamy kilka piw, mój kumpel dostaje darmowy lap dance, a ja czytam wiersz jakiejś rudej suce. Wychodzimy zniesmaczeni i ubrzdyngoleni, ale lądujemy w kolejnym klubie, tuż przy pracy B. Rozstaję się z moim kumplem i zaczynamy redakcję. Kilka godzin później [—-] w zaciśniętą dłoń.