Rozmowa z wrocławskim poetą, redaktorem i dziennikarzem Robertem Gawłowskim o projekcie poetyckim Boskie światło i o Angelusie Silesiusie

ZAGINIONY RAPTULARZ

Marcin Czerwiński: Powiedz proszę, kiedy po raz pierwszy przyszło ci na myśl, by stworzyć, a właściwie sfingować raptularz Ślązaka. Inaczej mówiąc: jak narodził się pomysł na ten jego dziennik poetycki?

Robert Gawłowski: Zaczęło się bardzo dawno temu. Jako pierwszy Angelusem Silesiusem zainteresował mnie wrocławski poeta i tłumacz Bernard Antochewicz. Na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego stulecia kilka razy byłem u niego w domu jako tak zwany „młody poeta”. Czytał mi swoje przekłady z Anioła Ślązaka. Potem ukazał się wybór wierszy Silesiusa w jego przekładzie. To był już rok 1992, a książka ukazała się w prowadzonej przez Gabriela Leonarda Kamińskiego Rękodzielni Arhat. Wówczas pracowałem w Radiu Wrocław i pojechałem do niego na nagranie. Nie pamiętam, czy powstała z tego osobna audycja, czy też nasza rozmowa została włączona do radiowego tygodnika literacko-muzycznego „Obecność”, który przygotowywałem wspólnie z Lotharem Herbstem i Romkiem Kołakowskim. Ale to na pewno Antochewicz zapoczątkował moją przygodę z Angelusem Silesiusem. Było to już po realizacji przez Teatr Polskiego Radia mojej sztuki o Edycie Stein zatytułowanej Droga w ciemności. Bernard Antochewicz też był tym bardzo zainteresowany. Pamiętam, że mi się wtedy bardzo żalił na trudy i obojętność wydawców, którym Silesius był zupełnie obcy i pewnie kompletnie nieznany. Potem ten temat co jakiś czas do mnie wracał, myślałem nawet o słuchowisku radiowym na podstawie Cherubinowego wędrowca. Namawiał mnie do tego Jerzy Prokopiuk podczas nagrań w studiu radiowym przy Karkonoskiej, ale wtedy zajmowaliśmy się czym innym, bo ezoterycznymi korzeniami niemieckiego nazizmu. Przez wiele lat jednak czytałem pojawiające się nowe przekłady z Silesiusa, jakieś opracowania, a w dobie internetu zacząłem robić sobie kwerendy, zbierać materiały, zapisywać w komputerze pliki. To się zbierało we mnie latami. Natomiast pomysł Boskiego światła pojawił się jakieś półtora roku przed pandemią. Postanowiłem wziąć udział w konkursie na stypendium Samorządu Wrocławia na rok 2021. A gdy je zdobyłem, zabrałem się do systematycznej pracy. Poruszyło mnie jedno zdanie z mowy nad trumną Silesiusa, jaką w 1677 roku wygłosił jezuita Daniel Schwarz. Zdanie to mówiło o raptularzu Silesiusa, który zakonnik miał w ręku, a którego – od tamtej pory – chyba nikt już nigdy na oczy nie ujrzał. I tak narodził się pomysł napisania takiego poetyckiego raptularza niby ręką, umysłem i sercem samego Silesiusa.

Zastanawiam się, na ile istotny jest dla ciebie proces, który nazwałbym przeistaczaniem. W roku 1992 premierę miała twoja Droga w ciemności, o której wspomniałeś, eksplorująca mentalny świat Edyty Stein. Sześć lat później wydałeś natomiast książkę poetycką Georg – ostatnie chwile, ostatnie błyski, którą bardzo mocno wkraczałeś w świadomość innego poety, Georga Trakla. Teraz znów jako poeta przeistaczasz się niejako w Silesiusa…

To trafne spostrzeżenie i cieszę się, że ten temat poruszasz. Jak wiesz, figurą persony lirycznej posłużyłem się w książce poetyckiej Marko Polo, po czterdziestu latach zdarzyło się to znów w zbiorze Peregryn. Co innego jednak mówić „ty”, a co innego mówić sobą jako innym „ja”, tym bardziej, jeśli owo „ja” na tym świecie żyło, ma swoją biografię, którą znamy, albo której dobrze poznać niepodobna, bo czas zatarł tropy i ślady, bo brakuje nam wiedzy o faktach, ludziach, zdarzeniach i możliwe, że już nigdy więcej się nie dowiemy.

WGLĄDY I GŁOSY

W przypadku przywołanej sztuki teatralnej o Edycie Stein, która miała dość dobrą recepcję w Polsce i Niemczech (realizacje radiowe, teatralne i choćby dwa przekłady na niemiecki – Jerzego Łukosza i Elisabeth Schoeller), była to kwestia scenicznej budowy wielu postaci, bo przecież nie tylko Edyty Stein i jej rodzonej siostry Róży, czy ich matki, ale też innych osób, na przykład filozofów – Edmunda Husserla i Adolfa Reinacha. W spektaklu jednak owo, jak powiadasz, przeistoczenie, odbywało się niejako pośrednio, bowiem rzecz zaczynała się Prologiem, czyli próbą czwórki aktorów, którzy rozmawiają o tym procesie wchodzenia w Drugą/Drugiego, mówienia i bycia Drugą/Drugim. Na ile to w ogóle możliwe i bliskie jakiejś psychologicznej prawdy o osobie, o konkretnych okolicznościach, także tych historycznych. Przypomnę, że akcja tego dramatu toczy się między 2 a 7 sierpnia 1942 roku na terenie okupowanej Holandii, Niemiec, okupowanych Czech i Polski. Jest to czas miedzy jedną a drugą niedzielą. Dokładnie siedem dni drogi sióstr Edyty i Róży Stein do komory gazowej w obozie Auschwitz-Birkenau. Niemniej jednak, relacja między autorem a stwarzaną czy odtwarzaną przezeń postacią jest dla mnie wciąż wielką zagadką, więcej, tajemnicą. Sam nie bardzo rozumiem, jak się to przedzierzganie w Inną/Innego odbywa.

Za każdym razem było to i nadal jest dla mnie najpierw jakieś ogromne stężenie wyobraźni. Potem przychodzą próby wejrzeń i – jakby powiedział Bert Hellinger – wglądów. No i wreszcie ten, najbardziej niepojęty, stan graniczny, kiedy słyszysz Ją/Jego w sobie i kiedy Ona/On zaczyna tobą mówić.

Tak też, podobnie i niepodobnie, było w przypadku poematu o Georgu Traklu, gdzie mówi i On, gdzie mówi też Jego Alter Ego, gdzie te dwa głosy ze sobą dialogują, a równocześnie i do Jednego, i do Drugiego docierają także głosy z zewnątrz, głosy innych, które częstą ranią, zadają ból, ale nie na tym koniec, bo są przez bohatera/bohaterów niemal masochistycznie powtarzane, rezonują, wywołują jakiś, gmatwający się, wewnętrzny dyskurs. Zanim więc usłyszałem w sobie głos Angelusa Silesiusa, były choćby te dwa doświadczenia, których wspomnienie przed chwilą we mnie wywołałeś.

To ciekawe, że wcześniej pojawia się forma dramatyczna – myślę o sztuce poświęconej Edycie Stein. A to dlatego, że Boskie światło jako tom poetycki zapożycza część struktury od dramatu: mamy tutaj prolog, epilog, a także osoby dramatu – jak piszesz: dramatis personae. Czy ta teatralizacja stanowi rodzaj swoistego konceptu – temat jest przecież barokowy – czy też osoby dramatu rzeczywiście uzyskują swój autonomiczny głos w tekście poetyckim?

Istotnie, konstrukcja książki nawiązuje do budowy dramatu antycznego. Podkreślam jednak, że chodzi wyłącznie o konstrukcję całej książki, na którą składają się tekst domniemanego raptularza poetyckiego Angelusa Silesiusa oraz tzw. odautorskie dodatki. Posłużyłem się tu jednak wyłącznie onomastyką – prolog, commentaria, calendarium vitae, dramatis personae, epilog. Moją intencją było stworzenie pewnego tekstowego klimatu wokół cyklu ponad 90 wierszy. Ważne są też incipity (tzw. przedsłowie i posłowie), ponieważ rzecz poetycka zaczyna się i kończy krótkimi cytatami wyjętymi z dzieła Silesiusa, co oczywiście wyraźnie zaznaczam i oddzielam od swojego tekstu. Ta – jak powiadasz – „teatralizacja” odbywa się zatem także na zewnątrz wierszy. Oczywiście „teatralizacją” jest każdy wiersz. Od początku do końca „mówię Silesiusem”. Kreacją jest zatem sama konstrukcja lirycznego „ja”. Teatralizacji wymagało konstytuowanie jego osobowości w wierszu. Mówiąc najprościej, tak jak aktor, musiałem za każdym razem wchodzić w rolę Johannesa Schefflera – Angelusa Silesiusa. I, doprawdy, sam nie wiem, jak to się działo.

A może było odwrotnie? Może to on „wchodził” we mnie i mną mówił? To nie kokieteria. Doznawałem bowiem jakichś niepojętych stanów, gdy „to” mówiło we mnie, a potem mną pisało. Czyli nie było wykoncypowane, wcześniej obmyślane. Choć, oczywiście, potem przychodził czas takiej rzemieślniczej „obróbki” wiersza, ustalania miejsca danego utworu w całości, która – tak sobie to założyłem od początku pracy – miała zachować chronologiczny porządek żywota głównego bohatera. Zatem jakiś ogólny koncept od początku był. Gdybym się go jednak kurczowo trzymał, pewnie napisałbym takie wiersze-wypracowania, a to przecież żadna frajda czy przygoda. Jeśli zaś chodzi o „osoby dramatu”, to głosu udziela im tylko mówiący w tych wierszach „mój” Silesius. A nawet nie tyle udziela, ile przywołuje jakieś-czyjeś głosy, jakby dobywał ich już tylko ze swojej pamięci.

Boskie Światło to kolosalny projekt literacki: 240 stron, na które składa się prawie setka wierszy, do tego dochodzi olbrzymia aparatura przypisów i wyjaśnień i potężna bibliografia. Oprócz tego tłumaczenia całości na język czeski i niemiecki, jak rozumiem dokonane we współpracy czy przynajmniej w konsultacji z tobą. Widać po tym, że nie jest to tylko książka poetycka, nie są to tylko pastisze Anioła Ślązaka, ale też zakrojona na szeroką skalę rekonstrukcja historyczna, kulturowa, religijna. Jak długi czas zajęła ci praca nad tym projektem, bo przecież równocześnie pracowałeś cały czas zawodowo… Interesuje mnie, jaki miałeś system pracy?

Było kilka etapów tej pracy. Najpierw, przez wiele, wiele lat – przede wszystkim – czytałem polskie przekłady Silesiusa. Śledziłem to, co się ukazywało. Była to jeszcze taka okazjonalna, nieregularna lektura. Gromadziłem, co się dało w komputerze i na zewnętrznych dyskach, ale nie myślałem jeszcze o jakimkolwiek własnym, tym bardziej poetyckim projekcie. Potem pojawiły się pierwsze przymiarki i myślenie: „a co, gdyby tak spróbować…”. Wreszcie zacząłem podchodzić do tych pomysłów coraz bardziej serio. A im bardziej serio, tym więcej lektury i internetowych kwerend, studiowanie tzw. fachowej literatury przedmiotu. Ustalanie tego, co wiemy o Schefflerze/ Silesiusie na pewno, a co jest tylko przypuszczeniem, gdzie są luki, jakie źródła historyczne się zachowały, jakie były, ale zaginęły, gdzie ich ewentualnie szukać, i tak dalej, i tak dalej.

OD URANII DO NASA

A zatem istnieją luki w jego biografii… Doszedłeś tu do jakichś odkryć?

Nie zawsze były to odkrycia w dosłownym tego słowa znaczeniu, ale… Skojarzyłem na przykład, że kiedy Johannes Scheffler był lekarzem nadwornym w Oleśnicy, dokładnie w tym czasie w tamtejszej oficynie Johanna Seyfferta wydrukowano dzieło życia wielkiej śląskiej astronomki Marii Cunitz Urania Propitia, Sive Tabula Astronomica mire faciles („Łaskawa / Życzliwa Urania, czyli astronomia przybliżona czytelnikowi”). Księga ta, choćby z racji cenzury książęcej, musiała się znaleźć na oleśnickim dworze i nie jest wykluczone, że żywo zainteresowani astronomią i astrologią Johannes Scheffler oraz jego duchowy przewodnik Abraham von Franckenberg, wcześniej współpracownik Jana Heweliusza w Gdańsk, musieli tę księgę przynajmniej przeglądać. A była to rzecz niebagatelna. Dość powiedzieć, że dokonania Marii Cunitz okazały się kluczowe, gdyż astronomii keplerowskiej uczono nie tyle z dzieł Keplera, co właśnie z jej łacińskiego i niemieckojęzycznego opracowania. Podzielone na 23 rozdziały i poprawione przez Cunitz tablice astronomiczne Keplera, tworzą wielkie dzieło liczące ponad 500 stron.

I wcale nie odeszło ono do lamusa, a przeciwnie, nadal posługuje się nim NASA. Jeśli więc, na przykład, przyjrzeć się dokładniej notatkom, jakie Johannes Scheffler czynił na marginesach opasłej, uczonej księgi medycznej Paracelsusa, która znajduje się w zbiorach specjalnych Biblioteki Głównej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, to nie sposób nie zauważyć, że przyszły Angelus Silesius całkiem nieźle radził sobie z ówczesną astronomią, co miało niewątpliwy wpływ na jego postrzeganie sensu istnienia i postrzeganie praw boskich.

CAŁKIEM DOBRZE CHWYTA

Przy pracy nad Boskim światłem skontaktowałeś się też z badaczami spuścizny Silesiusa…

Udało mi się nawiązać cenne, osobiste kontakty z badaczami, znawcami i tłumaczami utworów Silesiusa na język polski. Potem przyszedł rok 2020 – czas pandemii i zostaliśmy zamknięci w swoich domach. Pracowałem zdalnie, nie traciłem czasu na dojazdy do pracy. Podczas wakacji 2020 przygotowałem wniosek o roczne stypendium Samorządu Wrocławia. Złożyłem go i czekałem na werdykt. A gdy się okazało, że mój projekt otrzymał aprobatę, zabrałem się już bardzo intensywnie do pracy. Od początku wiedziałem, że faktycznie powinna to być wielowymiarowa rekonstrukcja historyczna, tak w obrębie samego tekstu poetyckiego, jak i w obszarze dodatków i objaśnień, o których wspominałem wcześniej. Najpierw jednak powstało wiele, ponad 140 wierszy, z których do książki weszło 91. W selekcji utworów bardzo pomógł mi wieluński poeta Maciej Bieszczad, z którym odbywaliśmy częste spotkania online, bo tylko takie były możliwe. Po zakończeniu tego etapu zrobiłem sobie kilkutygodniową przerwę, w trakcie której – poniekąd dla psychicznego odpoczynku – napisałem wydaną niedawno powieść poetycką Peregryn. Dopowiem jeszcze, że równolegle i jakby zupełnie autonomicznie od pracy nad Boskim światłem powstawały wiersze do wydanego w październiku 2021 roku obszernego zbioru wierszy Życie wieczne. A w tym wszystkim – pamiętaj – praca zawodowa! Bez taryfy ulgowej ze względu na pandemię, na przykład z koniecznością sporządzania codziennych raportów z wykonanych zadań.

Tak więc, z końcem wiosny 2021 roku zasiadłem do pisania objaśnień i komentarzy, kalendarium życia Angelusa Silesiusa, słownika postaci, wreszcie odautorskiego wstępu oraz posłowia. Był to czas już naprawdę głębokich i wnikliwych studiów. Bardzo pomagali mi swoimi radami oraz wskazówkami wybitni znawcy dzieła Silesiusa – profesor Cezary Lipiński z Uniwersytetu Zielonogórskiego i doktor Piotr Wiktor Lorkowski z Sopotu. Wiersze-jaskółki tej książki opublikowałem dość szybko na łamach „Toposu”, „Śląska” i „Almanachu Prowincjonalnego”. Był to swoisty test, jak rzecz zostanie przyjęta. Miałem, co oczywiste, bardzo wiele obaw. Acz, okazało się, że ten mój „Silesius”, jak to mówią, całkiem dobrze „chwyta”. A dalej? Zgodnie z umową stypendialną rzecz była skończona już w grudniu 2021 roku, a z początkiem roku 2022 trafiła do tłumaczy profesorów Edwarda Białka (język niemiecki) i profesora Libora Martinka (język czeski), bo wydawca tej książki Ryszard Sławczyński, który prowadzi Oficynę Wydawniczą Akwedukt przy wrocławskim Klubie Muzyki i Literatury, zaproponował od razu przygotowanie tomu trójjęzycznego.

MÄNTLER GASSE

W epilogu piszesz, że przemieszczałeś się śladami Silesiusa po Dolnym Śląsku. Chciałbym zapytać o swoistą geopoetykę: czy miejsca, lokalizacje, które odwiedzałeś, jeśli faktycznie je odwiedzałeś i nie była to tylko podróż wyobraźni, czy były one źródłem dla powstania poszczególnych wierszy? I czy zdarzyło się tu coś ciekawego, to znaczy, czy odkryłeś np. podróżując pewne detale architektoniczne, ślady, widoki, od których wzięły swój początek teksty?

Ciekawe jest chyba to, że przez cały okres studiów na wrocławskiej polonistyce, które zacząłem w 1976 roku, czyli prawie 300 lat po śmierci Silesiusa, nieustannie, choć początkowo zupełnie bezwiednie, dreptałem jego śladami – plac Nankiera, ulice Grodzka i Szewska z Biblioteką Ossolineum, gdzie pierwotnie znajdował się klasztor Krzyżowców z Czerwoną Gwiazdą, a gdzie w 1652 Johannes Scheffler został lekarzem. Tuż obok kościół pod wezwaniem świętego Macieja, gdzie (12 czerwca 1653 roku) przeszedł na katolicyzm i gdzie też został pochowany po śmierci. A nieopodal ulica Krawiecka, za jego czasów Mäntler Gasse, gdzie najprawdopodobniej 400 lat temu przyszedł na świat i gdzie stał jego rodzinny dom. Nieopodal – kościół Marii Magdaleny między ulicami Szewską i Łaciarską w pobliżu Rynku, gdzie został ochrzczony 25 grudnia 1624 roku. Wreszcie, słynne ewangelickie Gimnazjum świętej Elżbiety (dziś przy ulicy jej imienia), gdzie nie tylko pobierał nauki, ale też pisał swoje pierwsze utwory poetyckie. Potem w życiu młodego Johannesa Schefflera były trzy ważne europejskie uniwersytety – w Strasburgu, Lejdzie i Padwie. Ale żadnego z tych miast nie odwiedziłem bezpośrednio. Choć bardzo chciałem i miałem nawet pewne możliwości – to w czasie obostrzeń pandemicznych było to zupełnie niemożliwe.

Od czego jednak jest internet? Uprawiałem więc fascynujące peregrynacje online. Oglądałem filmy, fotografie i starodruki, ryciny, czytałem, notowałem. I może nawet zobaczyłem i dowiedziałem się więcej niż podczas realnej podróży. Wędrowałem natomiast z ochotą do miejsc bliskich i dobrze mi znanych, jak Oleśnica, Nysa, Bierutów, Krzeszów, Lubiąż, Sobótka, Ślęża i wieś Ręków u jej podnóża. Nie chcę się rozgadywać, ale każda z tych miejscowości, każde z miejsc było ogromnie ważne. Już to ze względu na konkretne zajęcia i dzieła Silesiusa, już to ze względu na ważne zdarzenia z jego życia, a także na osoby, z którymi się stykał i które miały wpływ na jego losy oraz na kształt tego, co po sobie pozostawił. Tak, i pejzaż, i widoki, i usytuowanie topograficzne, i architektura, detale i ślady – wszystko to było ogromnie ważne i inspirujące. Muszę też koniecznie wspomnieć o wędrówkach po zasobach cyfrowych wielu bibliotek i archiwów rozsianych po całym świecie. Digitalizacja zbiorów piśmienniczych to rzecz wspaniała. Szybkość, z jaką możemy dziś docierać do unikalnych rękopisów, starodruków, rycin, opracowań; wsparcie elektronicznych translatorów, bo musiałem tłumaczyć sobie teksty pisane w wielu różnych językach; możliwość kontaktu za pomocą poczty elektronicznej z autorkami i autorami prac – były niebywale pomocne, zwłaszcza gdy pisałem wspomniane objaśnienia i komentarze do wierszy. Przy okazji niejako dokonałem kilku – myślę – ważnych odkryć.

POETKA ELISABETH I ZAKON KWIATÓW

Jestem bardzo ciekawy. Powiesz coś więcej? W naszej wcześniejszej rozmowie wspominałeś bodajże o ówczesnych poetkach śląskich… Czy to o nie chodzi?

Miałem na myśli jedną poetkę śląską tamtego czasu. Nazywała się Elisabeth von Senitz i była prawie rówieśnicą Angelusa Silesiusa, którego musiała poznać osobiście na zamku w Oleśnicy. W tym samym czasie bowiem, gdy Johannes Scheffler był nadwornym medykiem księcia Sylwiusza Nimroda Wirtemberskiego, ona była damą dworu jego żony – księżnej Elżbiety Marii. Być może pobierała nawet u Silesiusa pierwsze poetyckie lekcje. Nie jest to przypuszczenie bezpodstawne, bowiem jej pieśni religijne były przypisywane często autorowi Cherubinowego wędrowca, a hymn O, du Liebe, meiner Liebe to do dziś chętnie śpiewana pieśń luterańska, do której muzykę skomponował Johann Sebastian Bach. To moje odkrycie sprzed kilku lat potwierdziła, jak się okazało, profesor Mirosława Czarnecka z wrocławskiej germanistyki w pracy Strach, śmiech i łzy. Dyskursy antropologiczne w literaturze (nie tylko) śląskiego baroku. Przyznam, że wcześniej nie znałem tej książki. Wyobrażasz sobie zatem, co musiałem czuć, gdy się okazało, że Elisabeth von Senitz w swoim cyklu Andächtige Kreutz-Gedancken bei dem Kreutz Christi (Pobożne przemyślenia pod krzyżem Chrystusa) realizuje estetyczny program duchowego petrarkizmu, sformułowany przez Johannesa Schefflera we wstępie do Heilige Seelen-Lust Oder Geistliche Hirten-Lieder (Święta radość duszy albo duchowe pieśni pasterskie) z 1657 roku.

Moje nieśmiałe przypuszczenia potwierdziła wybitna badaczka i znawczyni literatury niemieckiego baroku, która szczególne podobieństwa dostrzega w obrazowaniu postaci Ukrzyżowanego u obojga poetów. Jak trafiłem na Senitz, która od urodzenia była związana z Rękowem pod Sobótką? To przypadek, a może i Palec Boży, gdyż moja córka będąca w nauczaniu domowym zapisana została do Szkoły Podstawowej w Rękowie właśnie. Ponieważ w Rękowie bywaliśmy bardzo często, zaciekawiła nas historia tej miejscowości. I tak szperając w różnych opracowaniach trafiliśmy na Elizę von Senitz. A później się okazało, że na dworze w Oleśnicy panna von Senitz spotkała pewnego podróżnika, którego z wzajemnością pokochała i za którego zamierzała wyjść. Pastor dowiedział się jednak, że kandydat na męża ma już żonę. Narosły wokół sprawy skandal sprawił, że dziewczyna musiała opuścić dwór i wrócić do rodzinnego Rękowa, gdzie spędziła resztę życia. Jej obycie, doświadczenia i wrażliwość przełożyły się natomiast na poetycki sukces. Prowadziła korespondencję z wielkimi uczonymi, a nawet – jako jedna z 14 kobiet – została przyjęta do Pegnesischer Blumenorden (Pegnicki Zakon Kwiatów, jedyne stowarzyszenie literackie z okresu baroku istniejące do dziś), którego członkowie wybierali dla siebie nowe imiona i kwiaty-atrybuty. Znamienne, że poetka zdecydowała się wystąpić jako Celinda, nawiązując prawdopodobnie do bohaterki Andreasa Gryphiusa wpisującej się w literacki wzorzec nieszczęśliwej kochanki. Jej kwiatem został natomiast jaśmin.

Historia Elizabeth von Senitz brzmi wręcz filmowo. Orientujesz się, gdzie aktualnie działa Zakon Kwiatów i kto do niego należy?

Z tego, co wiem, poetki i poeci niemieccy tworzący w naszch czasach nadal spotykają się w gaju Irrhain, położonym w pobliżu Kraftshof (Kraftshofer Forst) niedaleko Norymbergi. Pierwotnie był to las przypominający labirynt. Każdego roku w maju odbywa się tu między innymi „Irrhainfest” i konkurs poetycki o „Złotą Doniczkę”. Ponadto obszar ten jest zawsze otwarty i chętnie odwiedzany przez turystów. Obok poezji często słychać tam również muzykę. Nie tak dawno w Irrhain koncertował na przykład Nürnberg Accordion Ensemble, wirtuozowski sekstet akordeonowy pod dyrekcją Marco Röttiga. Pegnicki Zakon Kwiatów wydaje też rocznik literacki „Blattwerk”. A jak informuje redakcja tego periodyku, pismo publikuje teksty autorek i autorów z całego obszaru niemieckojęzycznego, od Henstedt-Ulzburg na północ od Hamburga przez Hanower do Klagenfurtu, od Wuppertalu do Mantel w Górnym Palatynacie, a także z obszaru frankońskiego od Rückersdorf, Cadolzburg i Mosbach – ale oczywiście także z Norymbergi, czyli miasta, w którym powstał i działa Zakon Kwiatów. Trudno wymienić mi konkretne nazwiska, bo od 1644 roku przez Zakon przewinęło się 1811 wybitnych postaci, a dość powiedzieć, że od początku XX wieku do chwili obecnej było ich ponad 800. Tylko w tym stuleciu do tego towarzystwa dołączyło ponad sto nowych osób. To nie tylko poetki czy poeci, ale też wybitni literaturoznawcy, językoznawcy, przedstawicielki i przedstawiciele różnych innych dziedzin nauki, także wybitne osobistości życia kulturalnego i politycznego.

Masz coś jeszcze w zanadrzu?

Nie chciałbym zdradzać wszystkiego. Ale, niejako z marszu, przystąpiłem do pracy nad esejem historyczno-literackim zatytułowanym Tajemnice Silesiusa, co zajęło mi ostatnie dwa lata. I, wierz mi, warto było… Ale o tym opowiem może innym razem.

Dziękuję ci za rozmowę i życzę nadal tak owocnych etapów obcowania z Angelusem.

Rozmawiał Marcin Czerwiński

.

.

Robert Gawłowski
ur. 1957, absolwent wrocławskiej polonistyki, poeta, prozaik, krytyk literacki, dramaturg, scenarzysta, autor audycji i słuchowisk radiowych, w przeszłości związany z Polskim Radiem we Wrocławiu. Debiutował jako poeta w 1977 roku. Opublikował zbiory wierszy: „Nie ukrywajmy tego szaleństwa” (1983), „Ograniczony wybór” (1984), „Marko Polo szuka nowej drogi” (1984), „Marko Polo” (1987), „Podróż chroniczna” (1997), „Georg – ostatnie chwile, ostatnie błyski” (1998), „Pył” (2020), „Dotknięcie” (2020), „Wieża wiatrów” (2021), „Życie wieczne” (2022), „Peregryn” (2022), „Boskie światło” (2024), „Otium i inne wiersze rzymskie” (2024). Autor sztuki teatralnej o Edycie Stein pt. „Droga w ciemności” i zbioru opowiadań „Pan Świat” (2018). Wiersze, recenzje, szkice i eseje publikował w wielu czasopismach literackich w Polsce i za granicą. Współtwórca Międzynarodowego Forum Sztuk Akustycznych pro arte acustica MACROPHON (1991, 1994) i artystycznego Radia Copernicus (2005) – wyróżnienie honorowe światowego festiwalu sztuk multimedialnych Ars Electronica (2006). Laureat nagród: im. Stanisława Wyspiańskiego, Fundacji Kultury oraz „Feniksa”. Nominowany dwukrotnie do Nagrody Poetyckiej im. K.I. Gałczyńskiego „Orfeusz” za tomy wierszy „Pył ” (2021) i „Peregryn” (2023). Należy do Stowarzyszenia Pisarzy Polskich oraz do PEN Greece w Atenach.