Sprawa dodatkowego roweru wyjaśniła się pod koniec lata. Bolek opowiadał to potem każdemu, kto chciał zrozumieć problem częstotliwości próbkowania w elektroakustyce.
W maju obsługiwał popołudniową imprezę na dziedzińcu Domu Kultury Luksus i zapamiętał przypiętą pod ścianą czerwoną samoróbkę, bo musiał przez nią przewlec kable. Dwa tygodnie później była tam nadal, kiedy sprzątali rano po techenku. Następnym razem też stała, jak stała i Bolek zapytał Karolcię, a Karolcia uznała jej status rzeczy porzuconej. Wyglądało na to, że ktoś pośród kolędy zapomniał, gdzie – lub że – był. I teraz co? Znalezione – nie kradzione. Ku ogólnemu poruszeniu, Bolek wrócił po chwili z magazynu z gumówką, a pięć minut później oznajmił, że robi wszystkim przysługę, więc jeśli pojawi się właściciel, to prosi o kontakt, i odjechał.
Na spółdzielczym ściennym wieszaku w bramie przy Pomorskiej miał więc teraz dwa rowery. Swój trzymał, jak dotychczas, na łańcuchu z kłódką (słyszał od znajomych, że zwykłe zapięcia za łatwo się tnie); nowy początkowo dopinał do niego. Za dużo z tym było jebania. Po pewnym czasie, korzystając z tego, że wisiała tam dorodna kiść lepszego i gorszego złomu, postanowił wziąć złodziei z zaskoczenia i zaczął zostawiać czerwony rower luzem pomiędzy innymi. Współlokatorowi Sebkowi odcięli górala. Kupił drugiego i też go odcięli. Nie kupił trzeciego. Jednobiegowa seksowna, acz skowyrna quasi-kolarzówka na grubych kołach miała się jak najlepiej. Bolek był szczęśliwy mogąc zapraszać ludzi na przejażdżki w duecie. Wyższym oferował swój złożony u Maurycego na młynie czarny no-name na smukłych oponach, który wciąż kochał, tylko że teraz poznawał jak to jest, kiedy rodzi się drugie dziecko. Nowa pociecha nadawała się dla mniejszych osób, bo była w rozmiarze trzy czwarte, ale Bolek lubił dynamiczną jazdę na stojąco, a skrócona prosta kierownica dodawała całości czegoś, co zachęcało do zjeżdżania po schodach i skoków z każdego krawężnika. Nie było więc problemem, że na siedząco wyglądał trochę jak wujek na beemiksie.
Królik był niski. W ogóle najpierw nie chciał na rzecz żadnego roweru rezygnować ze swojego ulubionego zwyczaju zdzierania podeszw dwudziestokilometrowymi spacerami po mieście. Ale że – od kiedy po osiągnięciu dwudziestu sześciu lat, zakończywszy umowę z Call Center Inter Galactica, a nie zdobywszy przebojem rynku pracy w grafice 3D, wrócił na łono rodzinnej wytwórni precli w Przemyślu – widywali się tak rzadko, kilka razy w ciągu tegorocznej dorocznej wizyty zrobił Bolkowi tę przyjemność. Przejechali się po pijaku na przykład do Joasi. Joasia od dwóch miesięcy zdradzała z Bolkiem swojego chłopaka, z którym mieszkała sześć lat. Bolek uwielbiał ją za jowialne usposobienie, inteligencję i kruchą fizjonomię ni to modelki, ni to heroinistki (to tylko jego skojarzenia – pracowała w jakimś poważnym biurze, a interesowały ją jedynie psychodeliki, emka, i czasem mefedron). Na tamtą chwilę nie operował jeszcze prawidłową definicją słowa dwubiegunówka. Jej bezdenne libido i oczadziały wzrok w stanie manii wprawiały go momentalnie w podobne, co jej, upojenie. Opis nieudanego związku i obietnica uregulowania sprawy w odpowiednim czasie z grubsza wystarczały do uspokojenia sumienia. Tak więc oto jebali się beztrosko w możliwie każdej wydartej zdrowemu życiu chwili, a obrazek ten, wycięty z kontekstu i zawieszony na honorowym miejscu w wyobraźni Bolka dawał mu poczucie spełnienia w roli bohatera własnej legendy. Teraz, ponieważ, ku jego uciesze, Joasia wyraziła była niedawno zainteresowanie dodatkowym członkiem gier i zabaw, niczego nie świadomy Królik miał otrzymać najpiękniejszą z niespodzianek. Był to jednak plan kilkuczęściowy. Życie to nie film. Najpierw należało pozwolić im się zwąchać.
Poszli na rynek we troje. Bolek wracał sam.
Bronisław Królik dał się namierzyć następnego dnia około południa. Okazało się, że stracił z oczu Joannę Gałązkę około godziny czwartej.
Czekał, aż skorzysta z łazienki w Macu. Po dłuższej chwili poszedł ją znaleźć. Znowu wyszedł, wszedł, i znów. Uznał, że albo się rozminęli, albo celowo go zgubiła i pomaszerował na Pilczyce, przemelinować u Kondzia.
Bolek nie dotrzymał kroku jemu w piciu, a jej w paleniu. Podobno o drugiej uparł się, że idzie do domu, bo ma tam spaghetti bolognese. Sam pamiętał to inaczej. Miał do siebie żal, że nie umie uzyskać wglądu w istotę bytu, co w młodszym wieku robił na życzenie. Kupując w nocnej Żabce niezbędne wiktuały, zwalił z wystawy wstęgę paczek chrupków, po czym wyciągnął odwrotnie portfel i rozsypał po sklepie wszystkie pieniądze. Chciał okrasić to błyskotliwym żartem, ale nie miał już zdolności wymawiania twardych spółgłosek, ani kontrolowania własnej mimiki. Tamci dwoje bawili się świetnie. Śmieszkowali bez przerwy chuj wie o czym – czyli na pewno o nim. Potem celowo ignorowali jego poświęcenie, kiedy usiłował rzygnąć resztkami afirmacji dla społeczeństwa – czyli poprzez to okazać im wsparcie, i że zawsze mogą mu wszystko powiedzieć i w ogóle. Jakoś tak wyszło, że znaleźli się na przystanku i podjechał nocny autobus.
Jak się kochają, to chuj z nimi – cytując klasyka pomyślał, przyklejając twarz do szyby z tłustymi śladami po poprzednich twarzach.
Wszystko byłoby w normie gdyby nie to, że rano do Bolka odezwał się chłopak Joasi. Tomeczek znał go, wiedział, że się spotykają i podejrzewał po co. Ale to nie był jeszcze ten moment.
czesc
Cześć. Dawno się nie widzieliśmy
bo zawsze jak u mnie jestes to nie ma mnie w domu
Rzeczywiście
aska nie wrocila do domu nie zjawila się na home ofice i ma wylaczony telefon jest z toba?
Zrozumiałe było, że spala gdzieś z Broneczkiem, ale Tomek na 112 dowiedział się że w nocy na pogotowie została przewieziona jedna osoba płci żeńskiej, NN. Był osrany. Trzeba było jej poszukać. Bolek w końcu dodzwonił się do Królika. Usłyszał o kiblu i poczuł się gorzej. Zapewniała Królika, że jest przekoksem i szczodrze rypali szota po szocie w barze za barem. Królik namawiał, żeby poszli żreć, ale nie miała na nic ochoty. Po dwóch godzinach niepokojenia pytaniami kolejnych znajomych Bolek wpadł na pomysł, żeby zadzwonić do McDonalda. Wszystko było jasne. Miła młoda dziewczyna w słuchawce powiedziała, że na nocnej zmianie była u nich policja, bo jakaś kobieta zamknęła się w toalecie, straciła przytomność, następnie stawiała opór. Pod domem była komenda. Niestety młodsza aspirant nie mogła udzielić żadnych informacji.
– …Poza tym, jak to było w nocy, to to i tak jest za wcześnie, bo trzeba poczekać, aż postępowanie się… wszcznie.
Wtedy na defaultowym awatarze Asi pojawiła się zielona kropka. Zamierzała pozwać do sądu Izbę Wytrzeźwień za znęcanie się.
***
Można by jeszcze sporo opowiadać o wycieczkach na czerwonym rowerze, natomiast sedno wymienionego wyżej zagadnienia z dziedziny cyfrowej obróbki dźwięku leży w tym, iż aby wiernie odwzorować przebieg fali, potrzebne jest dokonanie jej zapisu w odpowiedniej ilości punktów. Wymagana częstotliwość próbkowania to przynajmniej dwukrotność największej częstotliwości zapisywanego widma. W przeciwnym razie ruch i bezruch niektórych kawałków świata mogą być nie do odróżnienia.
Początek września był czasem ostatnich letnich fuszek, którym Bolek zawdzięczał godne życie kulturalne. W zastępstwie za Mariana miał do skręcenia koncert noise’owy z preformansem faceta tarzającego się nago w ciemności po oranej szumem widowni (swoją drogą, bardzo udane wydarzenie). Po próbie Karolcia zawołała Bolka na dziedziniec, gdzie czekało dwóch zdenerwowanych Tadżyków – młody i przystojny analityk z przyległego lokalu biurowego, i jego brodaty umięśniony kolega w charakterze świadka. Koleś przypinając u-lockiem nowy, piękny biały rower, zobaczył zdumiony swój poprzedni, czerwony, stąd skradziony. Panowie przyszli się dowiedzieć, od kogo ktoś go kupił. Kiedy pokaleczonym angielskim wytłumaczono im, kto się do nich uśmiecha, ich język przyspieszyl i zmienił ton. Bolek ujrzał pęknięcie w swoim krystalicznym rozumowaniu. Goście postanowili nie rozumieć argumentów. A przecież, niezaprzeczalnie, przyjaciele i znajomi Luksusu zawsze widzieli tylko rower przypięty pod ścianą, czasem przesunięty po imprezie. Nikt nie widział, że chłopak codziennie rano przyjeżdżał na nim, a w porze, kiedy klub był pełen ludzi, odpinał go i jechał do domu. Bolkowi za mało zależało na udobruchaniu rozmówców.
Tak to pozbył się jednego pojazdu. W końcowym rozrachunku nie zmartwiło go to. Przyszło-poszło – śmiał się. Miał drugi. Drugim pewnego ciepłego wieczoru z niewyjaśnionych żadnym fenomenem fizyki powodów wjechał w ścianę. Złamał ramę, rękę i nos.
Joasia nie pozwoliła się zabrać do szpitala, kiedy na kilka tygodni spadła w skrajne załamanie, po tym jak wróciła któregoś dnia do domu i zobaczyła, że w kuchni brak deski do krojenia, w salonie na ścianie zostały otwory po telewizorze, a na fb zablokował się tuzin kontaktów.
Zanim to się jednak stało, Królik na jakiś czas zyskał spokój z rozwożeniem precli. W dniu jego powrotu do Przemyśla, spóźniwszy się na tramwaj, pognali tymi dwoma rowerami. Na placu pod samym dworcem, tryumfalnie za trzy, przejechali przez wytryskującą z chodnika, podświetlaną odpustowymi ledami fontannę. Bolek schlapał szlamem swoje ulubione garniturowo-dresowe spodnie. Królik z torbą brudnych gaci na plecach wyjebał się w poślizgu, a czerwony rower złożył mu się na lewej nodze, niczym specjalistyczny otwieracz wysadzając ją ze stawu kolanowego. O dziwo był tak zdeterminowany, żeby zdążyć, że ścisnął nogę z dwóch stron i kość z głośnym „klok” wskoczyła na miejsce, ale pociąg odjechał bez niego. Przyjął wtedy sugestię gapiów, żeby przestać chodzić i wziąć taksówkę do szpitala. Na sorze w pogodzie ducha przeczekał pięć godzin, a noga nabrzmiała krwią. Chirurg odessał mu ją kilkoma pociągnięciami wbitej pod rzepkę stumililitrowej strzykawy. Królik nigdy nie czuł się tak wdzięczny lekarzowi. Spędził jeszcze pięć dni we Wrocławiu, najpierw z nogą w gipsie na łóżku Bolka, a później turlając się z nią do kolegów na tym samym rowerze, z kulą wystającą z plecaka, chwaląc się, że przemieszcza się i tak szybciej niż piesi.
.
.
Krzysztof Sowa
34 lata, pracownik techniczny branży eventowej. Zamieszkały we Wrocławiu. Nie deklaruje konkretnych zainteresowań.