Głuchy telefon

Długo się zbierałam, żeby wykonać połączenie. Metoda słupów telegraficznych to najdokładniejszy sposób na powielenie obiektu w perspektywie. Poczułam ulgę, ktoś mnie wysłuchał, ale czy usłyszał? „Ważne, że słuchał” – podsumowałam. Gwiazdy, zapach pierwszego ciepłego wieczoru, niezaproszony gość, znów chłodny wiaterek. Było mi lżej i lewitowałam nad tym murkiem z czerwonej kostki. Nie chciałabym nurkować w Odrze.

Impuls, iskra. Ktoś wylał cytrynowe piwo z garażu i doszło do zwarcia. Obserwowałam, jak lampki zapalają się na czerwono. Niebezpieczeństwo?

Kable wyglądały jak wijące się węże, ciekawe, czy któryś okaże się jadowity. Bez strachu łapałam je za głowy, byleby poczuć ich śliską skórę w swojej zmęczonej dłoni. Bliskość. Przekażę obraz dalej, wykreślę następny słup, aż osiądzie na horyzoncie i będzie tylko małą kropką. „To ci pomoże”.

Były węże i był ślimak zakręcony, ten w uchu, i byłam też ja i byli też inni, a wszystko mną kołysało jak mama do snu, jak on na podłodze, trzymając kolana przyciśnięte do piersi.

Ktoś odebrał, ale co mi właściwie odebrał i czy nie był to mój głos, którego nigdy już nie zabrzmi tak samo?

.

.

Pszczelarz

Ubrany w biały kombinezon i ochronne rękawice przechadza się alejami. Nasłuchuje. Jest cicho, omamione gazem śpią, dzięki temu są bezpieczne, kiedy się wybudzą, będą bardziej skłonne do współpracy. Lubi tę ciszę, odpoczywa od harmidru i ciągłego brzęczenia nad uchem. Nachyla się nad nimi i przygląda się, jak powoli poruszają odnóżami, gdyby miały odwagę na niego spojrzeć, nie zobaczyłyby jego oczu, jego twarz jest skryta za czarną siatką.

Pszczelarz dba o swoje pszczoły, chroni je od samych siebie – „Gdyby nie on – mawia – najprawdopodobniej by się pożarły”. Uratował je od niebezpieczeństwa dzikiej wolności, nadał ich życiu cel i porządek. Zanim je zabrał z tamtego zmurszałego konaru, nie wiedziały jak się zorganizować, jak być prawdziwie pożyteczne. Miały co prawda królową, ale co to była za monarchia? Władczyni nadawała się tylko do składania jaj, a robotnice wabione jej feromonami słuchały jej wszystkich rozkazów, nie zdając sobie sprawy, że to ona była prawdziwą niewolnicą, uwięzioną przez własne ciało.
Naturalnie, złapanie królowej było pierwszym zadaniem pszczelarza, znał ich zwyczaje lepiej niż one same i wiedział, że pofruną za nią nawet w kierunku największego niebezpieczeństwa. Chociaż był dobrym człowiekiem, musiał zastosować tę drastyczną metodę, nie zrozumiałyby, że robi to dla ich dobra, logika nie przemawia do pszczół, trudno nawet z nimi rozmawiać, ich język jest niezrozumiały i wybrakowany.

Niestety miód osiadły na konarze nie nadawał się do konsumpcji, był brudny, a plastry nie miały regularnych kształtów. Pszczelarz nie pozwoli, by pracowały na marne, pokaże im, jak robić to sprawniej i lepiej, według jego schematu. Sprzeda miód pszczeli na targu, w słoikach podpisanych jego nazwiskiem.

.

.

Sezon

Wiatr przynosił słodki, nachalny zapach fig. Wypełniał nozdrza obietnicą rozkoszy, pozostawiając gęste, ciepłe powietrze w płucach. Owoce były już na skraju dojrzałości, ich okazałe kształty otwierały się od nadmiaru miąższu, po spękanej skórce rozlewało się lepkie mleczko, zatrzymując się leniwie na wklęsłych prążkach.

Jedna kropla spadła na dłoń kobiety, osiadła w załamaniu między wskazującym i środkowym palcem. Lśniła w promieniach zachodzącego słońca, powoli traciła swoją wypukłość i zasychała na rozgrzanej skórze. Zachłannie ją zlizała, w nadziei, że rozbudzi jej kubki smakowe wspomnieniami dzieciństwa, beztroskich chwil spędzonych na świeżym powietrzu, kiedy jeszcze była dziewczynką w dwóch warkoczach plecionych, wbrew stanowczym protestom, przez mamę.

Słodycz była przytłaczająca i mdląca, zostawiła po sobie posmak rozpoczynającej się fermentacji. Dłoń kobiety świeciła się od lepkiej pozostałości mleczka, a czubek języka zaczął ją delikatnie łaskotać. Popatrzyła na stare drzewo dające jej cień. Gałęzie pięły się w najróżniejszych kierunkach, jedne wskazywały ostrymi końcami ku niebu, drugie uginały się pod ciężarem owoców, niemal dotykając ziemi. Niektóre figi były już wyschnięte, zasuszone, przypominały swoją pomarszczoną powierzchnią korę, lub twarz starego człowieka. „Za długo czekałam – pomyślała – w następnym sezonie wybiorę się tu wcześniej”. Wróciła do domu z pustymi rękami, ciągle rozmyślając o mięsistym wnętrzu i purpurowej skórce.

.

.

Oliwia Parzyńska
urodzona w 2003 we Wrocławiu. Studentka Kultury i praktyki tekstu: twórczego pisania i edytorstwa. Organizatorka wydarzeń literackich, uczestniczka Koła Naukowego Młodej Krytyki.