Początkowo przychodziła do mnie do piwnicy i mierzyła rury, które trzeba zaizolować. Wszystko jej pokazywałem, robiła zdjęcia, nawet pstryknęła ujęcie wody w piwnicy u sąsiadów. Nie wierzyłem, że to może źle się skończyć. Kiedy przeszła do piwnicy sąsiadów, to usłyszałem komentarz:
– Kto ma miękkie serce, ten ma twardą dupę.
Pomyślałem sobie, mów, co chcesz i tak cię ruchać nie będę. Następnym razem wypsnęło jej się: – Pan ma tutaj za dobrze.
Nadal nie wierzyłem, że ma złe zamiary. Przecież dała mi swój telefon i powiedziała, że weszła w skład zarządu wspólnoty, że sprawy remontów będą ją żywo obchodzić.

Zaczęło się od tego, że była woda w piwnicy. Przyjeżdżał Irek ze swoją ekipą i przepychał. Dzwoniłem i on przyjeżdżał. Tak było trzy razy. Mówił wtedy do mnie, że wszystko pójdzie z ubezpieczenia, nawet obiecywał mi jakąś kasę za zbieranie gówien. Nic od niego nie dostałem. Dowiedziałem się później, że firma ubezpieczeniowa odmówiła pokrycia kosztów, a Irek wystawił rachunek wspólnocie. Wtedy straciłem całkowicie poparcie, łącznie z tym u przyjaciół, bo rachunek był niebotyczny. Akcje budowlańca poszybowały w górę. Powiedziała do mnie: – Trzeba zrobić raz, a dobrze.
Dużo działo się poza mną. Miała kumpelę u zarządcy nieruchomości i obydwie rządziły. To były dla mnie ciężkie czasy. Nawet dzisiaj mogę powiedzieć, że budowlaniec miał rację. Nie ma wody w piwnicy, ale mnie też nie ma. Jestem u sąsiadów, bo tam się przeniosłem – przeszedłem dołem.

Zanim zaczęły się remonty, przyjechała ekipa z MPWiK. Sami faceci. Budowlaniec zeszła z nimi do piwnicy i powiedziała:
– Otwieraj pan piwnicę – trzeba obejrzeć!
– Nic tam nie ma.
– To jest moja piwnica.
– Wyleci pani z zarządu migiem.
– Razem z panem.
– Nie jestem w zarządzie.
Wszystko przy świadkach, ale później zdarzyło się, że przyszła sama do piwnicy i do mnie, że nie powinienem tak mówić. Już była przy wyjściu, wtedy pomyślałem, że nie ma świadków i powiedziałem:
– Spierdalaj!
– To ty spierdalaj!
…i sobie poszła.

Wkrótce musiałem się wyprowadzić. Narozrabiałem też w biurze zarządcy nieruchomości. Powiedziałem do jej kumpeli przy wszystkich: – Zamknij się, ty głupia babo!
Nie wytrzymałem, bo zapytała mnie o tytuł prawny do piwnicy.

Opuścili mnie przyjaciele. Nie było mnie dwa tygodnie. Ociągałem się z szukaniem nowego klienta, aż spotkała mnie sąsiadka budowlańca i powiedziała, żebym poszedł do zarządcy nieruchomości i poprzepraszał baby – wtedy wrócę. Nie wyobraża sobie życia bez mojego sprzątania. Tak też zrobiłem.

Pani spod siódemki okazała się moim nowym przyjacielem. Kiedyś była wrogiem, bo zabrałem jej wycieraczkę. Nie liczyłem na nią, chociaż przy mnie nazwała budowlańca, czyli swoją sąsiadkę, brudasem. Mieliśmy wspólnego wroga. Od tej pory mam znaczące określenia dla swoich wrogów: brudas i zdechlak. Dlaczego brudasa nazwałem budowlańcem. Chyba dlatego, że nienawiść nas, sprzątaczek, do budowlańców, czyli paprów, jakby powiedziała moja mama, jest powszechna. Te papry dawały sprzątaczce dwadzieścia złotych, żeby zrobiła po nich porządek. Nigdy bym się nie zgodził na takie pieniądze. Nienawidzę dziadostwa. Przy okazji pragnę wyjaśnić, że jestem sprzątaczką rodzaju męskiego, a budowlaniec kobietą na emeryturze.
Po upływie roku dotarła do mnie miła wiadomość. Kumpela budowlańca wyleciała z hukiem z pracy. Moje akcje poszybowały w górę, jednak nabrałem ostrożności. Pozostałem u sąsiadów, chociaż tam jest o wiele gorzej. Pomyślałem, że nie porozkładam swoich rzeczy, jak dawniej, dopóki budowlaniec pozostanie w zarządzie wspólnoty. Dowiedziałem się od dawnego przyjaciela, który jest nowym przyjacielem, że zostanie wyrzucony zdechlak, a na jego miejsce powoła się zaprzyjaźnioną osobę. Sprawa jest rozwojowa.

.

.

Zbigniew Pisuła
urodził się 28.04.1956 w Poddębicach. Wychował się w Sworawie, w rodzinie chłopskiej. Miał wspaniałe dzieciństwo, którego tajemnice zabierze ze sobą do grobu. Sprząta dwa numery pod Arkadami. Konia z rzędem temu, kto zgadnie które.